Na tyle opakowania znajdziemy informację, że przed użyciem należy nim wstrząsnąć - zapewne ma to jakiś cel i to robię i może właśnie dlatego fluid ten po wyciśnięciu na dłoń ma świetną, musową konsystencję. Jest leciutki, lekko piankowy czy musowy właśnie. Świetnie się nakłada i rozprowadza na twarzy.

W ofercie mamy cztery kolorki, które zaraz po wyciśnięciu z tubki wyglądają na dosyć ciemne. Pierwsza rzecz, o której pomyślałam - to nie jest podkład dla bladziochów :P Używałam każdego z nich zaczynając od najjaśniejszego nr 1, a sumarycznie kończąc na nr 3. Okazuje się, że po rozprowadzeniu na twarzy są znacznie jaśniejsze.

Mi 'trójeczka' pasuje najbardziej i co więcej - bez krzty słodzenia i przesady napiszę, że w życiu nie miałam podkładu tak idealnie dopasowanego kolorystycznie do mojej cery.

Gdy nakładam go na twarz to widzę idealne połączenie. Fajnie się stapia, nie robi maski, ale krycie nazwałabym raczej średnim.

Powiem Wam szczerze, że na początku nie mogłam się do niego przyzwyczaić. Bardzo naturalny efekt plus lekkość dawały mi poczucie, że nic nie mam na twarzy, a przecież miałam.
Na początku dziwnie sie z tym czułam, obstawiałam, że to pewnie dlatego, że szybko znikał z twarzy, ale każdorazowy wieczorny demakijaż utwierdzał mnie w przekonaniu, że trzyma się on całkiem dobrze.
Z sebum też sobie nawet radzi - kilka godzin cera jest ładnie matowa. Potem oczywiście standard - skóra zaczyna się lekko błyszczeć, ale ma to miejsce w takim samym odstępie czasowym, jak w przypadku wiele droższych podkładów.

Nie zapycha, nie przetłuszcza, nie przesusza. Nie wyrządził mojej skórze żadnych 'przykrości'.


Podsumowując - bardzo miłe zaskoczenie! Nie myślałam, że o podkładzie My Secret będę pisała w samych superlatywach. Nie znajduję w nim żadnych minusów - wszystko jest na bardzo dobrym lub dobrym poziomie.