Sztyft jest malutki, taka szersza pomadka do ust, i choć cena nie jest przerażająca ok.19zł, to jak za tak malutkie coś to bardzo dużo. Taniej można dostać bardzo dobry krem ochronny na zimę np.Sopelek. A krem bobini i bambino to taniocha w porównaniu do tego sztyftu, a też spełniają swoją rolę. Więc dlaczego się skusiłam już na 2 opakowanie? Mój syn nienawidzi smarowania buzi, głowę mu można urwać zanim go posmaruję kremem, ucieka, płacze, prawie horror na maxa. A sztyft Musteli uwielbia. Mówię mu, że robimy miziu-miziu i faktycznie wystarczy kilka lekkich pociągnięć po buzi. Skóra jest dobrze chroniona, zostaje na niej lekka warstewka. Wiadomo, sztyft jest tłusty i gęsty i nie wchłonie się jak krem. Ale nie jest to jakaś tłusta czy lepka warstwa, raczej kremowa kołderka. W przeciwieństwie do większości kosmetyków tej firmy sztyft pachnie bardzo lekko, kremowo, prawie niewyczuwalnie. Małe opakowanie jest wygodne i poręczne, zawsze można mieć przy sobie nawet w kieszeni i w razie potrzeby dosmarować policzki, nos czy usta. Największym plusem dla mnie jest to, że syn daje się smarować bez protestów a nawet z uśmiechem czeka na miziu-miziu. Nie uczula, nie podrażnia, ładnie pachnie, wygodnie się używa i wbrew pozorom jest nawet wydajny. Myślałam, że takie malutkie coś starczy zaledwie na kilka razy, ale nie, nie jest źle z wydajnością. Nie wiem jak sprawdzi się w wysokie mrozy, powinien dobrze, bo to sam tłuszcz bez wody, zobaczymy. Na razie polecam!