Maski Kallosa są mi znane od bardzo dawna, nadszedł więc czas na wypróbowanie tej nowości.

Moje włosy są bardzo kapryśne. Ciężko je ujarzmić. Bardzo się puszą, elektryzują, a rozczesywanie sprawia mi wielkie trudności. Wiem, że to przez to, że kosmyki są zniszczone, a niestety bardzo ciężko je zregenerować.

Słój zawiera 1000 ml produktu, który jest bardzo wydajny, nawet przy częstym i obfitym stosowaniu. Szata graficzna jest ładna, kobieca, bo różowa. Z całą pewnością przyciąga wzrok. A cena oczywiście zaskakująco niska- 9,99 zł.

Zapach przypadł mi do gustu, kojarzy mi się z produktami rodem z salonu fryzjerskiego. Jest również niestety lekko chemiczny, ale świeży i nieduszący. Konsystencja jest bardzo gęsta, kremowa, nie spływa z włosów.

Maskę stosuję co drugie mycie na całą długość włosów (łącznie z nasadą), podsuszam suszarką, nakładam czepek i czapkę/ręcznik. W takiej postaci kosmetyk trzymam na głowie od 15 do 45 minut, w zależności od czasu.

Po spłukaniu włosy są lekkie, pełne blasku i piękne. Nie mam żadnych trudności z rozczesywaniem. Nie są także obciążone ani nie przetłuszczają się szybciej. Kosmyki odżywione, wyglądają na zdrowsze. W dotyku są gładkie i miękkie. Są zdyscyplinowane i lepiej się układają.

Oczywiście nie jest to maska silnie regenerująca i nie oczekiwałam od niej takich efektów, jednak przy regularnym stosowaniu zauważyłam poprawę kondycji włosów. Przede wszystkim końcówki mniej się łamią i nie rozdwajają się. Kosmyki są mocne i wypielęgnowane.

Jak najbardziej polecam tę maskę do pielęgnacji suchych i zniszczonych włosów, jest naprawdę świetna!