Używałam tego szamponu, bo moja fryzjerka wymyśliła, że im mniej sztucznych substancji wylejemy na głowę, tym lepiej dla włosów. Faktycznie, ten szampon nie zawiera niepotrzebnych składników (zdecydowanie nie ma polepszaczy zapachów), oprócz barwnika. Ten choinkowozielony kolor mnie trochę zmartwił...

No, ale skoro szampon poleca mi osoba, która ewidentnie się na tym zna, postanowiłam go kupić.
Wadą jest to, że ciężko znaleźć ten szampon. Ukrywa się gdzieś na półkach umiejscowionych na wysokości od kostek do połowy łydki. Poza tym nie we wszystkich sklepach jest on dostępny.
Pierwsze, co zauważyłam, to niewiarygodnie niska cena. Niestety, widać tą niską cenę już od samego początku. Butelka- brzydka, etykieta być może przemawiałaby do mnie... w latach '80. Jednak szampon nie jest od tego, żeby ładnie wyglądał w łazience.
Po chwili walki mojej wrażliwości estetycznej z czystym pragmatyzmem, postanowiłam kupić ten szampon.

Podczas pierwszego mycia pojawiła się pierwsza naprawdę ważna wada- szampon nie ma żadnego dozownika, czy małej dziurki, ale otwór wielkości monety pięćdziesięciogroszowej. Irytujący problem, który utrudnia używanie, ale da się go przeskoczyć- wystarczy przelać do jakiegoś opakowania z pompką.

Pierwsze wrażenia zapachowe... Hmmm... Coś pomiędzy kapustą, a kalarepą (no a czym ma pachnieć, fiołkami? Przecież to szampon z czarnej rzepy!). Zapach nie jest zachęcający, ale przynajmniej pozwala nam myśleć, że szampon jest naturalny.

Przejdźmy do meritum- ten szampon jest niesamowity! Świetnie myje włosy i bardzo dobrze je nawilża. Kiedy włosy wyschną, są miękkie, gładkie i błyszczące. A zapach rzepkowato- kapuściany znika na dobre;)